Czyli szczytujemy 5
razy! (6.09.2014)
Sobotni
poranek wita nas nieco gorszą pogodą, jest pochmurnie i mglisto.
Tym razem mamy towarzysza Dawida, który przyjechał do nas z samego
rana z Trzebini. Po pozostawieniu samochodu na parkingu przy naszej
Willi i zakupie świeżego pieczywa w pobliskiej piekarni ruszamy już
w trójkę w stronę dworca autobusowego. Po drodze tradycyjnie
odwiedzamy też Tesco, po czym z kubkiem kawy w ręku wsiadamy do
jednego z busów do Kuźnic. Nie jedziemy własnym samochodem,
ponieważ parking jest wyłączony dla prywatnych samochodów.
Po
dotarciu do Kuźnic obieramy niebieski szlak i wędrujemy kamienistą
drogą lekko w górę. Na rozwidleniu szlaków wybieramy lewą
odnogę. Idąc prawą znaleźlibyśmy się na Polanie Kalatówki,
którą tym razem podziwiamy z oddali po naszej prawej stronie.
Po
około godzinie spokojnego marszu docieramy do Hali Kondratowej. Tam
postanawiamy chwilę odpocząć i posilić się przed ostatecznym
podejściem na Giewont.
Idziemy
cały czas niebieskim szlakiem, droga prowadzi początkowo przez las,
tak jak przez większość pokonanej przez nas do tej pory trasy.
Następnie drzewa znikają i pojawia się kosodrzewina. Kroczymy dość
mocno pod górę po kamiennych schodach. Po około godzinie meldujemy
się na Przełęczy Kondrackiej. Robimy krótką przerwę, głównie
na uzupełnienie płynów. Po naszej prawicy widzimy najwyższy
wierzchołek Śpiącego Rycerza, tam też się kierujemy. Nieustannie
niebieskim szlakiem.
Wędrujemy
wąską ścieżką pośród kosodrzewiny, by po kilku minutach
dotrzeć do Kondrackiej Przełęczy Wyżniej. Zakładamy rękawiczki
i podejmujemy upragnioną wspinaczkę na Giewont. Z pomocą w
poruszaniu się po wyślizganych kamieniach przychodzą łańcuchy.
Prawdopodobnie z tego powodu, w celu usprawnienia ruchu, szlak na
szczyt jest jednokierunkowy. Nam jednak idzie to dość sprawnie, nie
ma też tłumów jakich się początkowo spodziewaliśmy (być może
z powodu pogody). Po kilku, a może kilkunastu minutach docieramy na
szczyt. Giewont (1909 m n.p.m.) był jednym z moich upragnionych
tegorocznych celów, i udało się! :)
Robimy
kilka pamiątkowych fotek, a następnie obchodzimy krzyż z prawej
strony i obieramy szlak zejściowy. Po kilku minutach oczekiwania
schodzimy w dół. Tutaj również pojawiają się ubezpieczenia w
postaci łańcuchów.
Docieramy
z powrotem do Kondrackiej Przełęczy Wyżniej, razem z Monią
przebieramy gatki na dłuższe i cieplejsze, ponieważ robi się
coraz chłodniej. Następnie postanawiamy zatrzymać się tutaj na
dłuższą chwilę i uszczuplić nasze wałówkowe zapasy.
Cel
został zdobyty, planowaliśmy jednak dalszą podróż. Dalszy plan
miał zostać zrealizowany w zależności od warunków pogodowych. Po
długich przemyśleniach i obserwacji zbierających się nad nami
chmur postanawiamy ruszyć w stronę Czerwonych Wierchów.
Wycieczkę
granią Czerwonych Wierchów rozpoczynamy od Kopy Kondrackiej (2005 m
n.p.m.), gdzie meldujemy się po około 20 minutach. Nie odpoczywamy
jak inni turyści, chociaż miejsca nawet na biwak jest dość sporo.
I ruszamy dalej, czerwonym szlakiem, w kierunku Małołączniaka.
Droga biegnie dosyć
stromo w dół, a następnie kamienną ścieżką prowadzącą
zakosami na sam szczyt. Tam meldujemy się po około półgodzinnym
marszu. Z Małołączniaka (2096 m n.p.pm) rozpościera się piękny
widok na otuloną chmurami panoramę Tatr Wysokich. A Śpiący Rycerz
od tej strony wygląda jakby inaczej ;) .
Idziemy
dalej, cały czas czerwonym szlakiem. Droga jest wzmocniona
kamiennymi płytami. Odcinek ten jest chyba najtrudniejszy z uwagi na
liczne urwiska. Kroczymy tak spokojnie z małymi przerwami około 30
minut, następnie zauważamy charakterystyczne dla Krzesanicy skalne
chłopki. Tym samym zdobywamy najwyższy szczyt pasma Czerwonych
Wierchów (2122 m. n.p.m.).
Znów
schodzimy początkowo w dół, by następnie rozpocząć niedługie
podejście na ostatni ze szczytów - Ciemniak (2096 m. n.p.m.).
Po
jego zdobyciu postanawiamy chwilę odpocząć. Nie trwa to jednak
dłużej niż kilka minut, ponieważ zbierające się nad od jakiegoś
czasu chmury w końcu dają o sobie znać i zaczyna kropić. Zbieramy
się więc szybko w drogę powrotną do Kir. Lekki deszcz przeistacza
się w ulewę (z gradem!) a w oddali słychać donośne grzmoty. My
jednak kroczymy śmiało dalej, udaje nam się uciec przed burzą
z bardziej narażonych wyższych partii.
Ku
naszemu zaskoczeniu w Kirach jest całkiem sucho. Wyglądamy więc
całkiem zabawnie, gdy cali przemoczeni wsiadamy do busa w drogę
powrotną...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz