czwartek, 21 kwietnia 2016

zawrat

Czyli zeszłoroczna wyprawa 25.07.2015:)



Zapowiadał się mój długi weekend w pracy. Z Monią od jakiegoś czasu planowałyśmy wykorzystać go na wyjazd w góry. Nasi mężczyźni byli kontuzjowani, więc postanowiłyśmy jechać same. Naszym celem miała być Przełęcz Zawrat. Długo zastanawiałyśmy się czy damy radę, przeglądałyśmy opisy szlaków, analizowałyśmy zdjęcia. W końcu postanowiłyśmy wybrać szlak trudniejszy, prowadzący z Hali Gąsienicowej. Podróż powrotna dla odmiany miała prowadzić do Doliny Pięciu Stawów.



Nadszedł piątek, spakowana czekałam, aż Monika skończy pracę. Wyruszyłyśmy już wieczorem, by z samego rana złapać jeden z pierwszych busów z Zakopanego do Kuźnic.

Nocujemy jak zwykle w sezonie letnim w naszej Willi przy ul. Chramcówki. Świeże pieczywo kupujemy w ulubionej piekarni znajdującej się tuż obok i już o 6:00 ruszamy na dworzec autobusowy. Prognozy zapowiadają się bardzo optymistycznie, jedynie po południu możliwe są opady deszczu i burze. Dlatego właśnie ruszamy tak wcześnie.

Z Kuźnic obieramy szlak niebieski, prowadzący do Hali Gąsienicowej przez Boczań i Skupniów Ułaz. Rano jest dość chłodno, ale po około półgodzinnym marszu lekko pod górkę zaczynamy się coraz bardziej rozgrzewać i.. rozbierać. Gdy docieramy na grzbiet zwany Boczaniem jest już coraz piękniej i słoneczniej. Po około godzinie mijamy Przełęcz między Kopami, ale nie robimy przerwy i idziemy dalej.





Po kolejnych 20 minutach jesteśmy już na Hali Gąsienicowej. Ponieważ całkiem przyjemnie nam się maszeruje, tu również postanawiamy nie odpoczywać i tym samym nie skręcamy do Schroniska (Murowaniec), a idziemy dalej. Trasa jest bardzo przyjemna, prowadzi po kamiennych płytach. Około pół godziny później docieramy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Na skrzyżowaniu przy stawie skręcamy w lewo. Tutaj postanawiamy odpocząć i podziwiać widoki. Doskonale widać grań Orlej Perci i oczywiście górującego ponad nami króla Kościelca.


















Po około 15 minutowym odpoczynku i posiłku, ruszamy dalej, nadal niebieskim szlakiem. Droga prowadzi wokół tafli jeziora. Jest praktycznie płaska i pokonujemy ją bez najmniejszego trudu. Po drodze mijamy drogowskaz i początek oznaczonej na żółto trasy na Skrajny Granat. W myślach już planujemy kolejną wyprawę, ale oczywiście idziemy dalej prosto.





Później robi się mniej przyjemnie, droga pnie się w górę zakosami. Tutaj już potrzebujemy coraz więcej wysiłku. A po jakimś czasie czeka nas również mała wspinaczka. Idąc dalej mijamy skrzyżowanie ze szlakiem żółtym, prowadzącym na Kozią Przełęcz, a po chwili po naszej lewej widzimy też Zmarzły Staw. Jest to niecała godzina drogi od naszego ostatniego odpoczynku. Tutaj już co chwilę przystajemy by napić się wody, zwłaszcza że jest naprawdę ciepło.






Dalsza droga biegnie zakosami, wśród głazowiska. Ale jeszcze stosunkowo spokojnie. Po około 20 minutach dochodzimy do skalnego grzbietu, gdzie czeka nas wspinaczka na samą Przełęcz. Nadchodzi więc pora by założyć rękawiczki.




Miejscami szlak jest dość wąski i prowadzi nad przepaścią. Trzeba więc uważać, zwłaszcza przy mijaniu się z turystami schodzącymi w dół. Trasa natomiast jest bardzo przemyślanie ubezpieczona łańcuchami i klamrami, więc przy zachowaniu ostrożności nic nam nie grozi. Obawiałyśmy się, że kamienie mogą być śliskie, ponieważ, z tego co dowiedziałyśmy się do tej pory, do niektórych miejsc w ogóle nie dociera słońce. Nam się udało, skały były praktycznie suche.

Przy łańcuchach tworzą się małe korki, ponieważ szlak jest dwukierunkowy i spotykamy się z osobami schodzącymi z góry, co jest o wiele trudniejsze. Grzeczność wymaga więc, by ich przepuścić.


















Szlak wymaga pewnych umiejętności, jest trudny, ale przy suchej skale nie jest tak straszny jak go opisują. Najtrudniejszy (przynajmniej dla mnie) był moment, gdzie łańcuch zawieszony jest dość wysoko na skale, a za bardzo nie ma gdzie postawić stopy by się podciągnąć. Niskie osoby, takie jak ja (1,58 wzrostu) mogą mieć problem. Ja wspięłam się po niewielkiej skalnej grzędzie po prawej stronie szlaku. Tutaj trzeba jednak bardzo uważać, bo po prawej stronie mamy przepaść.

Po prawej stronie w skale Zawratowej Turni ukazuje nam się Matka Boska Zawratowa. Dalej już wchodzimy po lekko kamiennej ścieżce. I w końcu docieramy do celu. Na Przełęczy mocno wieje, co zdecydowanie utrudnia nam robienie pamiątkowych zdjęć. Postanawiamy schować się przed wiatrem i zjeść upragniony posiłek.








Po około 15 minutowym odpoczynku, zgodnie z planem, obieramy niebieski szlak w stronę Doliny Pięciu Stawów. Szlak jest zdecydowanie łatwiejszy, niż od strony Hali Gąsienicowej. Nie ma tu sztucznych zabezpieczeń. Po około 1,5 godziny docieramy do Schroniska. Tam po raz kolejny odpoczywamy. Mamy dwie opcje na powrót: dobrze znaną nam trasą przez Dolinę Roztoki lub przez Świstówkę Roztocką - co wiąże się z kolejną podróżą w górę. Pogoda dopisuje, słońce mocno grzeje.  Nic nie wskazuje na to, by, zgodnie z prognozami, miało padać. Decydujemy się na szlak przez Świstówkę. Z góry roznosi się piękny widok rejonu Doliny Pięciu Stawów, a w drugą stronę też widok na Morskie Oko.














I wówczas pogoda się zmienia. Nadchodzą ciemniejsze chmury, w oddali słychać odgłosy burzy. Podkręcamy tempo, nie chcemy by deszcz złapał nas jeszcze na tym szlaku. Miejscami jest dość wąsko i stromo. Wkrótce docieramy do drogi asfaltowej prowadzącej do Morskiego Oka. Podejmujemy szybką decyzję, że nie wracamy do Schroniska nad Morskim Okiem, ale ruszamy w dół, w stronę Palenicy Białczańskiej. Ciemne chmury powoli nas doganiają i z czasem podróżujemy już w kompletnym deszczu. Przemoknięte na wylot docieramy do busa do Zakopanego. Żeby to pierwszy raz.. ;)



Jesteśmy mokre, zmęczone, ale mimo wszystko bardzo dumne i bardzo zadowolone z naszej podróży! :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz